Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z czapeczką w ręku, z rogiem na plecach prosto biegnąc ku ojcu. Długie włosy rozwiane na ramiona mu spadały, twarz umyślnie rozweseloną przybrał, i szedł spiesząc do ręki ojcowskiéj. Oburącz pochwycił go król za głowę i począł nic nie mówiąc, ściskać i całować. Od ojca zwrócił się królewicz ku Judycie.
Ta dziwnie się z nim obchodziła, kochała go czasem do zbytku, częściéj nienawidziła i niechęć wyraźną okazywała. Urok młodości téj wesołéj, żywéj, wdzięcznéj chwytał ją za serce, potém wstręt jakiś odpychał. Była macochą, a niemiała syna.
Zawahała się z podaniem mu ręki, aż zwolna wyciągnęła ją ku niemu. Bolko pochylił się do pocałowania i ustąpił prędko. Sieciech stał jak mur groźny, surowy, niemal straszny, na powitanie oczekując i niewyprzedzając go. Z wejrzenia jakie rzucał na syna królewskiego widoczném było że dlań nie miał życzliwości, że mu zawadzało to chłopię tak ukochane ojcu i wszystkim.
Pokłonił się zdala wojewodzie królewicz, w zamian Sieciech ledwie głową skinął lekceważąc sobie dzieciaka.
— Bolek — zawołał król zwracając się ku niemu i ręce doń wyciągając — słyszałeś? wojna, mieć będziemy wojnę!
— Tak, mówiono mi coś gdym z konia zsiadał, rzekł królewicz, niech więc Bogu będą dzięki!