Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waszych, ani go już liczyć — mówiła. Wsadzicie go na koń, pojedzie choćby konał. Jeżeli go tam potrzebujecie, czemuż nie? bierzcie — niestanie go, wy zastąpicie.
Wyraziste te do zbytku usłyszawszy słowa, Sieciech dał znak królowéj, wskazując na drzwi których zasłona zlekka zadrżała, jakby za nią ktoś odprawiał podsłuchy. Nie przestraszyło to jednak królowéj, która usta zaciąwszy uśmiechnęła się pogardliwie i ramionami potrzęsła.
Jednakże wstała z siedzenia, podeszła ku ławie i gdy Sieciech powstał, prędko mu coś szeptać poczęła. Rada była widocznie iż miała pozór zbliżenia się do Wojewody, parękroć uderzyła go po zbroi, klapnęła po ręku, dotknęła ramienia. Niesłychać było co mówili z sobą, lecz po szeptach przedłużonych, siostra cesarska głośniéj skończyła.
— Dokuczyło mi już z tym trupem żyć. Gdy się wola Boża stanie, nie wiele łez wyleję. Brat lub synowiec mój temu da to królestwo kogo ja zechcę, a ja wiem kogo mam wybierać.
Cynicznie uśmiechnęła się królowa, Sieciech nie sprzeciwiał się jéj wcale, chociaż oświadczenia te przyjmował dosyć zimno. Niekiedy trwożyła go drgająca zasłona, w słowa był skąpy, słuchał więcéj niż mówił i świetnym obietnicom