Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak aby wdzięczniéj wydawać mogła, podparła na ręku, a widząc Sieciecha stojącego, wskazała mu poufale ławę naprzeciw, ręką zapraszając aby bliżéj jéj zajął miejsce.
Twarz Judyty, która piękną być chciała, przybrała jakis pożyczany wdzięk młodość przypominający; spoglądała to tęskno, to zalotnie, to wyzywająco: gryzła kwiatek w ustach, i rzucała go pod nogi, ciągle Sieciechowi bystro patrząc w oczy, Wojewoda niezdawał się na to zważać wiele.
— Złe, złe wieści przywieźliście królowi, poczęła cicho i poufnie, jakby się lękała być podsłuchaną; złe bardzo, boję się aby to biedaka chorego nie wzruszyło zbytecznie. Kruchy i wątły ten pan mój, szeptała głos zniżywszy — słaby ciągle i stękający. Życia w nim mało! to przeznaczenie moje, nigdzie długo szczęścia nie zaznać.
Jakże się wam król zdaje? — gorzéj? nieprawda?
Sieciech oczy spuścił.
— Tak, gorzéj niżelim się spodziewał, rzekł cicho.
— O! gorzej jest co dnia! źle jest! Ja o tém najlepiéj wiem, ja się znam na tém. Człowiek ten, niestety, nie może długo pociągnąć.
Mówiąc to królowa zdawała się bardziéj tego pożądać niżeli się lękać, Wojewoda zmilczał.
— Uchowaj Boże co na niego teraz, poczęła