Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dysław otaczać się lubił. Starszyzna służyła tylko aby trochę ładu wśród niesfornéj młodzieży utrzymać i z karbów jéj wyjść nie dawać.
Pięćdziesiąt i kilka lat mający król, starszym się wydawał niż był w istocie. Zwał się panem i królem, ale królować się obawiał; cugle z rąk jego dawno się już w inne dłonie dostały. Rad był temu. Chorzał i stękał, a jeśli mu się kiedy rozjaśniło lice, to chyba gdy oznajmiono przybycie Wojewody Sieciecha. Naówczas i król i królowa, która go nad wszystkich przenosiła, występywali jak dla najmilszego z gości, życie się budziło w Płocku, twarze jaśniały radością, zamek brzmiał weselem.
Sieciech wojewoda wojewodów, naczelny wódz, namiestnik pański, ręka prawa, zjawiał się tu często, ale bawił krótko. Musiał zarazem na wszystko mieć oko, docierać wszędzie, pilnować granic, a w środku strzedz by mu się Starostowie z pod zwierzchnictwa nie wyłamywali. Trzeba było to się ku Krakowu puścić, to na czeską granicę podsłuchać co się tam działo, to na Szląsk, to na niespokojne Pomorskie rubieże, to do Gniezna i Poznania, na grody, po ziemiach, gdziekolwiek się co luzowało i psuło.
Król dawał mu czynić co chciał, a co on uczynił, dobrém było. Królowa się téż nie przeciwiła. Z jego ręki ludzie stali przy panu i przy pani, krewny jego Wojsław był przy królewiczu,