Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a ujrzycie kiedyś, iż cięższym jest do dźwigania od téj sukni ubogiéj, któréj nie umielibyście umiłować. Idźcież w świat z Bogiem miłościwy panie — tak z Bogiem! nie zapominajcie o Bogu, którego wola spełnia się nad wami. Jutro do dnia, niżeli rozpoczniecie podróż, odprawię mszę świętą na intencyę waszą i pobłogosławię...
Sądzili wszyscy, słuchając, że się chłopak słowy pełnymi dobroci uczuje za serce ujęty, że się ugnie, jako należało przed opatem i podziękuje za doznaną opiekę i względy. Czekali. Zbigniewowi czoło się zachmurzyło tylko, zmarszczyły brwi, oczy spuścił w dół, zamruczał coś niewyraźnie i nie pochylił się nawet do ręki opata.
Kapłan stał, popatrzał chwilę, nie rzekł już więcéj nic, głowę skłonił ku otaczającym się zwracając i krokiem powolnym, z klerykiem, który ze światłem czekał nań u drzwi — wyszedł.
Gdy się te za nim zamknęły, książę dopiero podniósł głowę z wyrazem niemal gniewnym.
— Ha! — mruknął — chciał, bym mu jeszcze dziękował może, że mnie ręką żelazną trzymał przykutego bez litości lat tyle. Niedoczekanie ich! Mnichy i życie mnisze mi dojadło. Jutro jak świt, w drogę!
— Ale nie bez mszy i błogosławieństwa — odezwał się Dobek. — Niepewna jeszcze, co nas i was miłościwy panie czeka, jest o co Pana Boga prosić.