Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbigniewa. Ci, co go żądają, nie dali mi go, prawa doń nie mają, bierzecie mi go siłą.
Z Krakowa mi był powierzony, z woli króla, jak mówiono, dziś może przeciw niéj go bierzecie?? Miły panie, gdym brał tego młodzieńca, nie wielem o nim wiedział; gdy mi go zabieracie, godziłoby się, byście mnie nauczyli, dla czego wprzódy odsunąć i zamknąć go chciano od oczów ludzkich w ciszy klasztornéj, a dziś go chcą ztąd siłą odebrać? Ciemném to dla mnie. Obcym jestem i zakonnikiem, o sprawach Polan tak jako nic nie wiem. Sasi téż o nich tyle tylko wiedzą, iż się napaści na siebie od królów waszych lękają.
— Byćże to może ojcze przewielebny — spytał Dobek, ażeby was zostawiono w nieświadomości?
— Tak ono jest — odparł opat spokojnie. Lat temu osiem przywieziono płaczącego chłopaka, gwałtem znać do klasztoru, ze znacznym darem dla kościoła naszego. Niepomnę, jak się zwał ten, co go oddawał, stoi zapisane na mszale imię jego. Powiedziano mi, że dziecko jest nieprawym potomkiem księcia polskiego, że je chcą zamknąć i oddalić, aby król czy książę żonę biorąc ślubną, dziecka się nie wstydził, i aby prawym następcom jego uszczerbku nie było. Kazano go do zakonu sposobić, przyrzekając wyposażenie.
Imie mu było Zbigniew, myśmy w zakonie zwali go Aleksym.
Dobek słuchał zawstydzony i nieco zdziwiony.