Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 019.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyle. Gdybym nie był królewskim synem, gdyby się mnie nie bali, czyby mnie byli postrzygli i gwałtem zaparli w tych murach obrzydłych?
— Dajcie już pokój tym żalom — począł uśmiechając brat Łukasz — gorycz pijecie dobrowolnie.
— Daj mi ją pić — przerwał królewicz — co ci moja gorycz szkodzi? Ja tém żyję, temi piołunami się karmię — postrzygli mnie, ale i postrzyżeni na świat wracają, włosy odrastają.
— Darmo o tém nie marzyć! wtrącił braciszek.
— Któż ci powiedział że darmo? gniewliwie przerwał drugi — póki człowiek żyje, póty nic nie stracone!
Brat Łukasz ruszył tylko ramionami.
— Ach! rzekł cicho — czyż może być większe szczęście nad to jakie my tu mamy? Zaprawdę, jabym go na żadną stolicę książęcą nie mieniał. Czegoż nam brak? sługami jesteśmy największego z panów, panów pana, nie znamy trosk życia, w ciszy możemy chwalić Boga, zarabiając na królestwo niebieskie. Na tronie, na wojnie żadna chwila życia nie pewna, brat morduje brata, wrogi się zasiadają, wojna sieje niebezpieczeństwy.
— Tak — odparł szydersko królewicz — a tu! co za rozkosze! W murach ciasnych jedne ścieżki o jednéj codzień wydeptywać godzinie, milczeć, śpiewać, pościć, słuchać i powoli umierać. Tak,