Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie żyje! — rzekł nie ciągnąc już dłużéj wojewoda. — Chciano mu oczy wyjąć tylko, ranił oprawcę i — sam się przebił na żelezie, które trzymał.
Słysząc to król pobladł jak chusta, pochwycił się za głowę i uszedł szybko.
Nie widziano go już tego wieczora, nie usiadł do wieczornego stołu, mówiono, że całą noc spędził w zamkowym kościele na modlitwie.
Nazajutrz przybywający panowie znaleźli go w szatach podartych, z głową popiołem posypaną, boso, bladego, załamującego ręce, rozgorączkowanego, we łzach.
Napróżno starali się go pocieszyć.
Skazał się na post, na chleb i wodę, wdział od tego dnia prostą opończę szarą, skrył się od tłumu, unikał ludzi, zmienił strasznie.
Strwożona królowa posłała po panów, panowie pobiegli po biskupa Baldwina, do duchownych wzywając ratunku.
Obawiano się stracić pana tego, na którego barkach spoczywało bezpieczeństwo królestwa, lękano się, aby dla dobrowolnéj pokuty nie wyrzekł się panowania i małoletnim dzieciom a opiekunom niepewnym państwa nie zwierzył.
Biskup Baldwin zaledwie potrafił uspokoić nieco, srodze sobie tę śmierć braterską wyrzucającego króla. Duchowieństwo całe ofiarowało się ze skarbnicy ogólnéj łask, któremi kościół rozpo-