Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bronił się — rzekł — musiał go zabić.
— Ranił mnie — dodał oprawca szukając na sukni śladu uderzenia i wskazując krew.
— Stało się! — zawołał Skarbimierz. — Bóg tak chciał. Dobrze się stało.
Gdy to mówił ruszyli się wszyscy, jakby na oczy swe widzieć i przekonać się chcieli, że królestwo od wroga, który je trapił przez lat tyle, wolném było.
Szli wszyscy poprzedzani przez pochodnie, które niesiono przed niemi; w izbie nie został nikt, cisnęli się w ponurém milczeniu.
Pierwszy Magnus przestąpił próg i spojrzał. Ciało leżało na łożu jak je pachołkowie złożyli ze sznurem pod szczęką, z twarzą straszną jeszcze, na któréj stężał wyraz walki ostatniéj. Zastygła w rysach nieszczęśliwego gniew i wściekłość, usta miał pianą ze krwią okryte, sinieć zaczynało nabrzmiałe lice...
Wojewodowie otoczyli łoże i patrzali, nie okazując żalu, nie mówiąc słowa, nie litując się losowi człowieka.
— Tak lepiéj — szepnął wychodząc Skarbimierz — sam sobie zgon przyspieszył. Nikt nie winien śmierci jego. Pospieszę do króla, aby mu oznajmić o tém.
Wracali już, gdy w sieniach spotkał ich stojący, czekający na nich O. Łukasz. Ciekawemi oczyma badał przybywających.