Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś, czy dziś jeszcze chcą mnie zadławić te zbóje?
O. Łukasz ramionami poruszył.
— Błagam was — odezwał się — o duszy swéj myślcie. Ja nie wiem nic, prócz żem przyszedł ze słowém Bożem do duszy waszéj.
Zbigniew milczał, duchowny korzystając z pozornego uspokojenia ciągnął daléj wpatrując się w nieszczęśliwego.
— Mówmy modlitwy!!
Jakby nie zrozumiał, Zbigniew się zerwał z łoża szybko, jakąś myślą pchnięty i przystąpił do O. Łukasza.
— Nosiliśmy suknię jedną — odezwał się — pomnicie? Znam serce wasze litościwe...
Ratujcie mnie! ratujcie!
— Ratować téż przybyłem — odrzekł O. Łukasz — o ile w mocy méj jest. Ratunek duszny niosę wam.
Zmarszczył się książe i nogą uderzył w podłogę.
— Ratuj mi życie! rozumiész! — zawołał — nie dopuść gwałtu! Wstrzymaj tych katów, królowi daj znać. Bolesław mi życie daruje...
To mówiąc dłoń położył na ramieniu księdzu, który drgnął od tego dotknięcia i cofnął się nieco.
— Uspokójcie się, posłuchajcie mnie — rzekł — Gdybym mógł, ja biedny mnich, poszedłbym pieszo prosić za wami. Uczynię co w méj mocy.