Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wa, który pomyślawszy krótko, powrócił na łoże i rzucił się na nie mruczący...
Przypomniał sobie lata dawne, pomyślał pewnie, że po nim nic się spodziewać nie może.
— Czegożeś tu przyszedł! — odezwał się książe — kto cię przysłał?
Co mi przynosisz?
— Przychodzę niosąc ci pociechę — odparł O. Łukasz — przychodzę cię pojednać z Bogiem?
— Co to ma znaczyć? — zawołał książę — mów mi jasno?
O. Łukasz zawahał się.
— Spowiedź nigdy duszy nie szkodzi, ulgę przyniesie — rzekł powoli — unikając wyraźniejszéj odpowiedzi.
— Ha! śmierć mi gotują Bolesławowskie katy? — krzyknął Zbigniew.
— Nie wiem — szepnął cicho O. Łukasz.
— Ja to wiem i bez ciebie — ponuro począł książe — wiem! tak! śmierć mi gotują! Dostałem się w ich ręce! czemu nie ubili mnie dawniéj? Ten sam Magnus! służyłem mu za narzędzie, naówczas mi się kłaniał. Dziś ja zawadą Bolesławowi i im. Pierworodny syn królewski!
Uderzył się ręką w piersi.
— Młodszy powinien mi był ustąpić i zginąć, a ja panować! Ja! winien jestem, że tego samego chciałem co on? W nim to cnotą, a we mnie zbrodnią!