Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

two. Henryk kazał przywołać Groicza. Dokoła milcząca stała rada.
— Jedź ty — rzekł — układaj się jako chcesz z niemi, bylebym wyszedł ztąd cały! Czyń co można, a ocal cześć cesarskiéj korony!
Pomszczę się na tym złoczyńcy! Dziś, dziś osobę moją, garść tych rycerzy wiernych, ciała poległych ratować trzeba. Idź! idź!
Zaledwie dziesięciu całych ludzi znaleść mógł Groicz, aby mu towarzyszyli, trębacza z rogiem wziął, rozkazując jechać przodem z zieloną wierzby uciętą gałęzią.
Ruszyli wprost ku chorągwi Bolesławowéj powiewającéj wdali, na któréj jednéj stronie krzyż, na drugiéj rycerz konny ukazywał się na przemiany.
Widok bolesny a straszny miał Groicz przed oczyma. Przez pobojowisko przejechać nie było można. Pobożność i poszanowanie ciał chrześcian nie dopuszczała tratować trupów, a minąć ich nie było podobna. Uścielały ziemię, gdzieniegdzie leżąc jedne na drugich, jak wał zapierały drogę.
Groicz poznawał twarze przyjaciół zbladłe, które mu się wczoraj śmiały, dłonie martwe, które ściskał rano.
Tłum już poodzierał pobitych, leżały ciała żółte, sine, czarnemi plamami krwi okryte, posieczone i poprzebijane. Koń na człowieku, trup na