Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gnał ją precz, siadała opodal na wzgórzach i zawodziła straszniéj jeszcze.
Wycie to rozlegające się po nocach zdawało się wychodzić z pod ziemi, ryczało z wiatrem do wtóru, ryhotało niby śmiechem szyderskim. W nocy, gdy się nieco uciszyło, obozowe czaty daléj wysunięte słyszały coś jakby stłumiony gwar dokoła. Szumiały to puszcze, czy zmawiali się ludzie! Szmer ten odzywał się niekiedy z boku, zachodził z przodu i znowu kołem zataczał się w stronę przeciwną. Zdało się, jakby cicho szły gromady, jakby tętniały końskie kopyta, ale nic widać nie było.
Najśmielsi rycerze pod namiotami leżąc zbrojni napół ledwie cokolwiek pancerzom popuściwszy rzemieni — nie mogąc usnąć, czuli dreszcze przechodzące po skórze, trwogę, jakby na nich wiało śmiercią.
Przed oczyma ich patrzącemi w nieprzebite ciemności przeciągał pochód żałobny Czechów, wlókł się i niewidać było końca. Czarne wozy szły, mrok jedne okrywał, drugie z ciemności wypływały, przesuwały się, niknęły wśród nocy a z otchłani czarnych wychodziły nowe i przeciągały powoli, aż do dnia. Śpiew żałobny księży powtarzał wiatr jesienny.
Nie było i jednego namiotu, w którymby się teraz weseléj zabawiano, jak to bywało, gdy z dobrą nadzieją zaciągano pod mury Głogowa. Na-