Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ska, aby powiększył jego siłę, że Ruś już nadciągała.
Z niewoli się wydobywszy Niemiec, który pieszo się przywlókł do obozu, opowiadał o ogromnych tłumach skupionych od granic wszystkich ziem, od Pomorza, z Gniezna, Krakowa, ze wszystkich zamków oddalonych, które położenie samo broniło.
Po odejściu Czechów rachowano, że Bolesław dwakroć miał więcéj od cesarza. Rycerstwo się tém uspokajało, że choćby mrówia tego było wiele, źle zbrojne chłopstwo łatwoby pokonali cesarscy; zresztą owi Sasi, Frankowie, Allemani, Turyngi, bodaj z przeważającą siłą gotowi byli się potykać, byle się raz ta nieszczęsna skończyła wyprawa. Marli głodem, padali od bezsenności, chorowali od słoty i błota.
A dokoła niewidać było nic, stały lasy ciche w barwach jesiennych, pola bezbarwne, stratowane i zbite, błota rozkisłe i rozlane szeroko. Na pustém obozowisku po Czechach pozostałém końskie kościotrupy ogryzały kruki, walcząc o nie z psami, których gromady wypędzone z Wrocławia, aby ich żywić nie było potrzeba, włóczyły się błędne za namiotami, a gdy noc nadeszła wyły trwogą, jakby klęskę zapowiadały.
Czasem z namiotów wyrwał się rozwścieczony żołnierz, i wypadłszy na tę zgraję złowrogą ode-