Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go namiotu, do téj części właśnie, w któréj od złotych naczyń, sreber i kosztowności blask bił wielki jak w kościele od ołtarza.
Cesarska twarz namarszczona i groźna nie ustraszyła téż posła, a gdy Groicz poselstwo swe odprawił; Skarbimierz potwierdził je krótkiemi słowy, nie jak kanclerz lub kleryk, który wymowy zażywa umiejętnie i popisuje się z nią rad, ale jak żołnierz, co słowo niewiele waży, a pięknie go dobierać na wiązankę trefną nie zadaje sobie pracy.
Cesarz odezwał się zaraz, w początku groźnie, iż na Kraków wnet ciągnąć będzie, że zuchwalstwu nie przebaczy, lecz mowa ta żadnego nie uczyniła wrażenia na starym żołnierzu. Słuchał jéj milczący, nie okazując, by brał do serca.
Po cesarzu odzywali się inni, wystąpił kanclerz i kapelan Henryka Wigand, w imie religii i kościoła skłaniając do posłuszeństwa, które ci co ulegali głowie jego w Rzymie, Papieżowi, winni téż byli i cesarzowi.
Na to odpowiedział Skarbimierz, iż posłem jest a nie władnie tu sprawą, więcéj nie mogąc oddać nad to, co mu do zaniesienia powierzono.
Wśród téj rozmowy, na skinienie cesarskie, poczęli się zwolna z téj części namiotu cofać do drugiéj wszyscy przytomni, tak, że po chwili Henryk sam pozostał ze Skarbimierzem i powstawszy z siedzenia, przybliżył się do niego