Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludziom kazać jechać, byle z Wojsławem mówić mógł sam na sam. Stało się wreszcie jak chciał. Gdy się rozbroił, furtę na wpół otwarto, Wojsław się w niéj ukazał.
— Dziesięć grzywien złota! — rzekł książe — dla was, dwadzieścia srebra, jeśli zamek poddacie!
Wojsław oczy podniósł na niego.
— Ani dziesięcią tysiącami mnie nie kupicie — rzekł ponuro. — Damy my wam dziesięć grzywien abyście precz szli.
Rozsierdził się znów książe, poczynając grozić i łajać, lecz i to nie skutkowało.
Rozmowa zabrała czasu dużo, ale stała za pozór dlaczego dotychczas nowego szturmu nie przypuszczano, do którego nikt nie miał zbytniéj ochoty. Tracić tu rycerzy, gdy dla pokonania Bolesława było ich potrzeba, cesarz się wahał, odradzali wszyscy.
Gdy nareszcie woźny i Zbigniew z niczém od wrót do cesarza powrócili, znaleźli tam już postanowienie, że nazajutrz o świcie wojsko całe ku Wrocławiowi wyruszyć miało. Spodziewano się jeszcze w pochodzie napaść na Bolesława i oskoczywszy go do walnéj przymusić bitwy.
Jesień coraz słotniejsza następowała, psowały się drogi, deszcz lał, rzeki wzbierały, grzęzawice stawały nieprzebyte.
W ciągu tego dnia pojedyńcze już tylko gro-