Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kilka kupek picowników, co się zapędziły daléj padły pod mieczami polskich zasadzek, albo mało co z nich wróciło. Jesienna wyprawa coraz groźniejszą się wydawała.
Cesarz z każdym dniem gniewniejszym był. Światopług chodził chmurny, Zbigniew sypał jeszcze słowy, obietnicami, dowody, ale nic się nie sprawdzało. Słuchać go już niechciano.
Nazajutrz szturm przypuścić miano.
Powziął Zbigniew myśl szatańską i pobiegł z nią do cesarskich namiotów. Trudno mu było już zyskać przystęp do cesarza Henryka, który na niego wszelką winę zawodów doznanych składał, wreszcie uproszony Światopług do namiotu go wprowadził.
Cesarz się z grafami swemi naradzał.
— Miłościwy cesarzu — odezwał się wchodzący książe — ażeby czasu drogiego nie tracić, a uporne miasto zmusić do poddania, jest środek prosty a niechybny.
Obrócili się grafowie z pogardliwem niedowierzaniem, cesarz się ani odezwał, ani oczu nań nie podniósł.
— Na taranach powiązać ich zakładników — dodał Zbigniew. — Jest między niemi syn starosty. Nie będą przecie śmieli własnych dzieci mordować. Nasi kusznicy i łucznicy padną na bezbronnych i dostaną się do miasta.
Spojrzeli Niemcy na mówiącego z wyrazem