Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwrócił się król do Skarbimierza.
— Wojewodo mój — rzekł — mie miéj żalu do mnie, czém Bóg mnie natchnął to uczynię. Nie przystało wam nalegać, abym okrutnym był.
Z życiem niech idzie precz. Do granicy niech go wiodą i wyżeną.
Szmer powstał i zburzenie między słuchającemi, nie śmiał jednak nikt głosu podnosić.
— Jest w mocy mojéj — dodał król z powagą, która już żadnego oporu nie dopuszczała. — Wola moja taka. Życie mu daję. Tak niech będzie.
Ucichło, smutek oblókł twarze. Milczenie trwało chwilę.
— Wy, miły mój — zwrócił się król do Skarbimierza — oznajmijcie mu wolę moją. Dacie do granicy ludzi bezpiecznych, aby mu się nic nie stało.
— Ku jakiéj granicy? — spytał powołany.
— Niech idzie gdzie chce! — dodał król.
Zaszemrano znowu, król spojrzał bacznie, ucichli.
Skarbimierz poszedł do namiotu, w którym więźnia trzymano i powrócił wprędce, bo długo z nim obcować nie chciał.
Zbigniew się domagał bratu za życie dziękować.
— Ani podziękowania, ani zgody, ani widzieć się z nim nie chcę — rzekł król.
Zapytany, czy miał prawo ludzi zabrać z sobą i ze skarbca część jaką, Bolesław rozkazał drużyny mu nie przeczyć i skarbiec oddać cały.
— Niechaj ma z czego żyć — dodał — lecz