Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z biskupami, i nie wątpiono, że mu jedna ze stolic się dostanie.
Domyślili się wojewodowie, po co szedł dworzanin królewski i na drodze na O. Septyma oczekiwali. Obstąpili go przybywającego.
Skarbimierz pierwszy doń przystąpił.
— Znacie — rzekł — ojcze mój, wiecie co się u nas dzieje. Król się waha i skłania do przebaczenia. Radzić się was będzie, nie doradzajcież mu, aby dla łotra tego łaskawym był, a dla siebie okrutnym.
O. Septym milcząco po nich poglądał. Ujął w ręce czarną suknię swą i ukazał ją mówiącemu.
— Widzicie — rzekł — kapłanem jestem, surowości doradzać nie mogę. Nie godzi mi się. Wiecie, co napisano o przebaczaniu nieprzyjaciołom. Przeciwko słowu Bożemu żadna ludzka mądrość nie waży. Uczynię, com powinien. Wyście ludzie żelaza — jam człowiek miłosierdzia.
— Litujcież się nad ziemiami tymi, na które dzikiego zwierza wypuścicie! — zawołali otaczający.
O. Septym nie mówiąc nic ręką ich przeżegnał i poszedł do króla, który u wnijścia do namiotu stał oczekując nań z niecierpliwością.
— Ojcze miły — zawołał — uspokójcie sumienie moje. Domagają się na brata mojego śmierci wszyscy. Zdrada jawna, wina wielka, ale bratem mi jest, krew ojca w nim płynie, mazać się nią