Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciągnięty przez pachołków, chciał się ku bratu rzucić Zbigniew, lecz Bolko cofnął się żywo i nie patrząc nań poszedł ku namiotowi. Gromadą wszyscy za nim pociągnęli.
Pięć lat ciągłych zdradziectw i niepokoju przyprowadzały ich do rozpaczy; wszyscy dowódzcy domagali się kary, wojsko całe z krzykiem im potakiwało. Nocne owo najście z Pomorcami najskłonniejszych nawet do powolności, oburzało.
Tłumem otoczono Bolka powtarzając.
— Nie żywić go!
— Bondrych nie pytając, gdy go w mocy swéj miał, dobić był powinien.
Bolko miał czas nieco ochłonąć. O zdradzie powątpiewać nie było podobna, jawną była, a jednak litościwe serce na krwi braterskiéj przelanie się wzdrygało. Pot lał mu się z czoła, walczył z sobą znękany.
— Czas mi dajcie do namysłu — odezwał się ręką wskazując wyjście. — Chcę być sam!!
Wiedzieli wszyscy, co to znaczyło; rycerskiego ducha, ale nieokrutny król, gdy krew inaczéj jak w boju przyszło przelewać, nigdy nie wydał wyroku bez porady ojca duchownego. Żadnego z biskupów nie było pod ten czas w obozie, krom jednego prałata, Francuza rodem, Ojca Septyma, człowieka wielkiego rozumu i nauki, lecz niepomiernéj surowości. Szanował go król na równi