Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skarbimierz musiał zaskoczywszy przed konia za cugle pochwycić i gwałtem niemal wstrzymać od dalszéj pogoni, która na zasadzkę niebezpieczną zaprowadzić mogła... Bolesław gniewny na niego ledwie się dał ubłagać, aby do obozu zawrócił.
Tu zaraz po rozsypce Pomorców, pospiesznie zaczęto przygasłe rozniecać ogniska, obóz ciemny wprzódy zaświecił czerwonemi dymy i płomykami, około których żołnierstwo się niespokojnie gromadziło. Choć niebezpieczeństwo już przeszło, zbroili się co prędzéj ludzie, inni konie z pastwisk pędzili i uzdali. Krzyk, wrzawa, ale razem radość wielka ze zwycięztwa niespodzianego rozlegały się szeroko.
Noc nagle dniem się niemal stała. Wszystko było już pogotowiu do walki i wyzywało do niéj.
Bolko znużony, hełm zdjąwszy, wracał ku swoim namiotom, gdy Skarbimierz, który za nim pozostał był nieco, nadbiegł zapowiadając, że jeńca jakiegoś wziętego Pomorcom prowadzono. Wedle wszelkiego podobieństwa, miał to być któryś z dowódzców wyprawy. Z nim kilku ze starszyzny także zabrano.
Król tak był rad temu, że czujnością swą zbawił wojsko od klęski a siebie od sromu, że o niczém nie myślał, prócz by Bogu za jego opiekę dziękować.