Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ramionach w twarz począł się wpatrywać i uśmiechnąwszy — rzekł łagodnie:
— Synu! dziecko moje! a no nie tak gorąco aby dobrze było. Pójdziemy razem, pójdę i ja stary z tobą, bo zapalczywości twéj strzedz muszę, abyś jako do gniewu łatwy, do zgody nie był zapowolnym...
Znając go kniaź, śmiał się dobrodusznie.
W tém Baldwin biskup z siedzenia swojego dorzucił.
— Miłościwy panie! ukarać trzeba, ale w sercu gniewu i zapalczywości mieć się nie godzi — boć choć zdrajcą, bratem jest.
— Posłów moich znieważył! — zawołał Bolko miotając się — tego mu darować nie mogę i długiego kłamstwa a przysiąg fałesznych!
Napróżno starano się go pohamować. Tegoż dnia, bo w Krakowie czasu nie marnowano, wydano rozkazy do pochodu, gońce się rozbiegli na wszystkie strony. Trzeciego dnia, gdzie jakie pułki stały ruszały do najbliższych grodów i zamków Zbigniewa.
Bolko ze Światopełkiem, z drużyną swoją i jego, z czeskiemi wychodźcami, których na zamku zawsze pełno było, wychodził jak na łowy z gorącością wielką.
Nim Zbigniew do boju miał czas się przygotować, nim Benno ludzi do pułków pozbierał i uzbroił, nim po zamkach spodzieli się napadu,