Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zsiadł królewicz na pobojowisku z płaczem niemal patrząc na trupy swoich towarzyszów, którzy walcząc mężnie i zasłaniając go, wyginęli wszyscy prawie[1].
Na nim samym kawałka zbroi nie było całego, nie miał miejsca na ciele, któregoby nie rażono; potłuczony był od stóp do głów, żelaztwo pogięte i podziurawione, hełm strzaskany, miecz poszczerbiony, oszczep skruszony, świadczyły, iż nie unikał niebezpieczeństwa. Mowę stracił teraz i padł jak nieżywy, aż go wodą trzeźwić i oblewać musiano. Krew z ran mnogich się sączyła. Nie zważając na to, chciał biedz i mścić za swoich, lecz mu gwałt prawie zadano, i pochwycono napowrót do Niemirowiec.
Smutny jak pogrzeb był powrót na owo podwórze, z którego niedawno wyruszali tak wesoło. Ludzie szli naprzeciw niego z załamanemi rękami, witając go łzami.
Postradał całą prawie najmilszą drużynę swą, ukochanego Pruszynkę, innych wielu, a i brat Niemira, który mu konia dał, zginął także.
Starszyzna, Skarbimierz, Żelisław, Magnus, wszyscy otoczyli go z narzekaniem i wymówkami.
— Godziłoż się, możnaż było z tą garścią przeciw nawale walczyć, gdy uchodzić tylko, ocalić siebie należało! — wołano.

  1. Gallus.