Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sław nie chciał dużo z sobą nabierać ludzi, aby nie psuć wesela.
Uchwalono, żeby mało kto oprócz towarzyszów pańskich szedł na te łowy. Marko téż głośno zapowiadał, że towarzyszyć będzie.
Dosiedział on do końca rozmowy, przysłuchując się jéj pilno, a gdy już godzina, miejsce i lik postanowione były, ludzi się naciskało i krążyło dużo przy stołach, z ławy się umknął precz i — znikł.
Nikt tego nie spostrzegł nawet.
Obejrzawszy się ostrożnie dokoła, Sobiejucha jakiś czas między stołami się przechadzał, zagadując do znajomych, potém do szopy się wsunął, na sianie śpiącego parobczaka obudził i szepnął mu do ucha.
— Wilcze Bagna, jutro, ludzi będzie z kopa albo i więcéj, przed południem. Ruszaj a w skok!
Człek zbudzony z siana się wygrzebał, za szopę wyszedł na łąkę, gdzie sie konie pasły, szkapę swoją łatwo odszukał, bo mu ona sama do ręki przyszła, skoczył na nią i w zarośla wpadłszy przepadł.
Marko zaraz napowrót do stołów powrócił i gadki wesołe nanowo rozpoczął. Wszyscy ich ochotnie słuchali, bo błaznować umiał.
Bolesław kazał się obudzić zawcześnie; czeladź miała konie pokarmić i napoić przed świtem. Marko i inni co się na niebie znali ręczyli, że po-