Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lasy do koła gęste były, nieprzebyte i aż do granicy pomorskiéj się ciągnęły. — Chociażby orszak królewicza miał się gośćmi Niemira pomnożyć i urosnąć, Pomorcy mogli zasiąść nań w przeważającéj liczbie, osaczyć go jak dzika.
Sobiejucha w powrocie do Płocka, znikł w drodze, ruszył tajemniczo w kilka koni, nie było go dni dziesiątek, wrócił z podarkami obfitemi, wesoły, a gdy do pana poszedł z nowiną, siedzieli z godzinę na rozmowie wesołéj i słychać ich było zdala, jak raźno wykrzykiwali.
Tymczasem na zamku w Płocku poczęto czynić jakieś nadzwyczajne przygotowania do świetnego występu lub podróży. Ze skarbca dobywano sukna, krajano płaszcze dla dworu, okrycia na konie. Żyda owego Natana Ispana, który z Wrocławia przeniósł się był do Płocka, wezwał Zbigniew do siebie, a że ten miał złotników, którzy klejnoty kuć umieli, dano mu kruszcu i kamieni nakazując kuć korony i berła.
Od śmierci króla Władysława nigdy na zamku Płockim tak wielkiego ruchu, bieganiny i zachodów nadzwyczajnych nie było. Wszyscy zdawali się oczekiwać wypadków jakichś, które władzę księcia powiększyć i położenie zmienić miały. Marko Sobiejucha zawczasu téż obiecywał sobie odpowiednią zasługom swoim dostojność, z któréj i Greta się cieszyła, nie wiedząc, że mąż jéj pono o zerwaniu związku zamyślał.