Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znano go już z tego, bo się nigdy inaczéj, jak z tym szumem i wrzaskiem nie jawił.
Chociaż w podwórcach hałas się rozlegał straszliwie, Bolko nie wyszedł naprzeciw bratu.
Powitał go w progu Skarbimierz i wprowadził do izby. Spotkali się zimno. Bolko wstał, zobaczywszy wchodzącego, skinieniem głowy go przyjął i miejsce obok siebie ukazał...
Zawczasu się przygotowawszy na rozmowę z bratem, Zbigniew przybrał do niéj twarz wesołą, spokojną, niemal dobroduszności pełną.
Przywdział téż starszego powagę.
Bolko z natury otwarty, serdeczny, nie umiejąc ukryć co czuł, siedział zimny, na licu miał gniew i na wodzy utrzymać go nie umiał. Spostrzegłszy to Zbigniew, uczynił się słodszym dlań jeszcze.
— Bracie miły — odezwał się — od dawna pragnąłem rozmówić się z wami. Przez posły źle się sprawy czynią. Ludzie stanęli między nami i kąkol sieją.
— Jam téż rad posłyszeć z ust waszych, co na obronę swą macie — odezwał się Bolko. Czyny twoje jawne i jasne przeciw tobie świadczą za mną. Przypomnijcie ile już lat od śmierci ojca upłynęło. Byliżeście choć raz mi w czém pomocą? Siedzieliście zamknięci u siebie, mnie znać nie chcąc. Jam za siebie i za was wojować musiał.