Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rowości względem brata dał się skłonić. Zaklinano go i naglono na próżno, stał przy tém, aby raz jeszcze słać do Zbigniewa. Chciał mu oddać zwierzchnią władzę nad królestwem całém, byle go bronił i knować przeciw niemu zaprzestał. Nie mogli go przekonać, ani stary Wojsław, ani Żelisław, ni Skarbimierz.
Ten słuchając ostatniego postanowienia pańskiego — rzekł do królewicza:
— Na nic się nie przyda ofiara. Wojować on nie umié i nie będzie, a knować nie przestanie. Przyjdzieli państwo to i ziemie jego na ręce nieudolne, rozsypią się i rozerwą.
Bolesław nic nie rzekłszy, przy swojém trwał. Nazajutrz, gdy wojsko łupami obciążone w pochodzie było, kazał do siebie Skarbimierza przywołać, podarki mu z łupów dla brata wydzielił, między innymi dziesiątek chłopców w Kołobrzegu pochwyconych i do Płocka go z tém odprawił.
Miał on raz jeszcze o wierność napomnieć Zbigniewa, grożąc mu, iż w ostatku dla obrony własnéj i ziem tych, coś przeciw niemu począć będzie musiał, choćby serce bolało.
Niechętnie posłuszny Skarbimierz, z małym pocztem wyruszył znowu, zawracając się z drogi do Płocka. Nie pochwalał on téj pobłażliwości i zwłoki, bo Zbigniewa znał dobrze.
W Płocku o wyprawie na Kołobrzeg niewiedziano jeszcze, gdy Skarbimierz z jeńcami na