Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zostawał Strzegoń stary, słuchający obojętnie; spojrzeli nań.
— Mnie gdzie poślą pójdę, a co każą zrobię odezwał się krótko.
— I na was nie padnie poszlak żaden — począł Strzepa zwracając się ku niemu. Wyście starzy, pamiętacie Bolka Szczodrego. Młody królewicz słuchać o nim lubi, łatwo się do was przywiąże, pokocha. Jak nie wy to nikt!
Strzegoń, który oczy miał w stół wlepione, nie rzekł ani tak, ani nie. Bębnił po drzewie palcami słuchając jakby się to go nie tyczyło.
— Pójdziecie z waszym oddziałem pod Wrocław, — mówił Strzepa. Staniecie tam z rozkazania króla i wielkiego wojewody, przy królewiczu. W kilka dni, jak on do wszystkiego ochoczy i prędki, za serce go chwycicie.
Na te słowa Sieciech wszedł i rozmowa się zwróciła inaczej.
— Mnie się widzi, — odezwał się do niego Strzepa, — że Strzegonia z pułkiem zawczasuby królewiczowi posłać było potrzeba. Gdy iść przyjdzie będzie ludzi miał pogotowiu. Pod Wrocławiem wykarmić się łatwo.
Szwagrowie w oczy sobie popatrzali; Sieciech na siwego dowódzcę spojrzał i rzekł.
— Tak radzicie!
— Tak my to uradzili społem — odezwał się