Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 191.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

młode, zażarte w boju, czujne i na krok go nie odstępują.
— Bolko gdy zoczy nieprzyjaciela, nic go nie strzyma — mówił Sieciech. — Wasza rzecz odwrócić drużynę i rozerwać ją... Gdy się sam jeden zapędzi — w lasach. Któż wie jak zginąć może? Czechów nasadźcie.
— Czechów nam nie trzeba — odparł chmurno Strzepa, — zasadzkę uczynimy pewną. Pomówcie jeno i z innemi, abym sam nie był.
— Zwołałem ich wszystkich — cicho rzekł wojewoda, — z tamtemi wszak ci jak z tobą mówić nie chcę. Twoja sprawa zagaić z niemi.
Choć gotów na wszystko, choć posłuszny a rad się wysłużyć szwagrowi, Strzepa wziąwszy rozkaz zadumał się głęboko, nie taił przed sobą, że sprawa ciężką była.
Sieciech zbywszy się tego co miał na myśli, wnet urwał rozmowę, zdając na szwagra resztę. Nie rad był mnożyć słowa, w których krew już czuć było.
Nie czyniło mu wstrętu dobijać się panowania mordem i zdradą, bo w owych czasach wielu tą drogą do koron i władzy dochodziło, ale słowa nad czyn mu były przykrzejsze. Takie były pojęcia ówczesne religijne, że pobożny Sieciech na intencyę aby mu się w jego zamiarach powiodło u Benedyktynów zamówił modlitwy, kościołom przyobiecał dary, starał się o relikwie są-