Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 190.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił zimno i obojętnie, jakby o małą rzecz chodziło.
— Bez ludzi się nie obejdzie, — odparł Sieciech — niełatwo mu podołać. Drużynę z sobą wodzi nieodstępną. Ludzie języki długie mają, wyda się zdrada i rzucą ją na mnie. Nie można.
— Lepiéj wiecie jak czynić — przerwał Strzepa, — przykazujcie. Zrobi się, jak zechcecie.
Wojewoda obejrzawszy się, zbliżył się doń, jakby tu nawet gdzie byli sami i żadna żywa dusza dokoła się nie okazywała, nie czuł się jeszcze bezpiecznym, lękał podsłuchania i zdrady.
— Bolka na Czechów wyprawiemy — rzekł. Granica tam nie spi, najeżdżają ją ciągle, król na nas czyha. Nie brak powodu do wyprawy. Puścimy posłuchy, że na nas chcą zrobić wycieczkę, Bolko pójdzie otoczony naszemi, pójdziesz i ty z nim.
— Pójdę! — rzekł krótko Strzepa.
— Weźmiesz co najpewniejszych, Halkę, Strzegonia, Zużłę, Zaboja — kogo wybierzesz. W lasach czeskich napotkacie pewnie rabusiów gromadę jaką. Bolko się zapędzi za nią — wówczas wasza rzecz, żeby zginął. Nie powie nikt, aby z ręki naszéj, na to Czechy są.
Strzepa pomyślał nieco.
— Stanie się jak postanowicie, — rzekł. Trzeba będzie jednak oderwać go od drużyny. Chłopcy