Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 152.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

garścią poczną, którą koło siebie mają! Nie dadzą im uczynić nic, tylko co ja zechcę i pozwolę. Królewicze w moich palcach będą siekierą i dłutem, ani się spodzieją, jak pokieruję niemi. Gdy zechcę, spuszczę ich na siebie, aby się gryźli, gdy zażądam, pójdą gdzie wskażę i myśleć będą, że idą po własnéj woli. Nie lękajcie się o mnie, powtarzam wam.
Strzepa człek bojaźliwy, ostrożny, a przytém gorący, nie miał zimnéj krwi i zaufania w sobie Sieciecha; słuchał, ale widać było po nim, że téj wiary w bezpieczną przyszłość nie podzielał.
— Pewna to, że wasza miłość, dobrze wiécie co czynicie — rzekł, wzdychając — ale zbytnio ufać ludziom i bezpiecznym się czuć, nie dobrze. Bolko ma wielką miłość u rycerstwa, u dworu, między ziemiany. Zbigniew, powiadają wymowny, przebiegły i przewrotny.
Wojewoda wzgardliwą przybrał postawę.
— Zbigniew chciwy wszystkiego, a do niczego nie zdolny — rzekł — rycerz z niego nie będzie, a u nas kto nie wojak, tym pogardzą. Bolko go nie lubi i złamie.
— A Bolka kto? — odezwał się Strzepa, z tym trudniéj?
Sieciech długo nie mówił nic, naostatek wyrwało mu się:
— On sam; gdyby go wierna drużyna nie trzymała na wodzy, dawnoby już oszczep Pomorca,