Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biera w tém, co mu się nastręcza. Szczęśliwym był i pewnym, że z łatwością cel osiągnie.
Przeciw Bolesławowi spiskowano do późnéj nocy, solą w oku był im wszystkim. Lubiło go rycerstwo, garnęli się do niego ziemianie, miał sławę dzielnego rycerza, potrzeba więc go było obalić. Zbigniew śmiało się kusił o to.
Od spotkania w Santoku, zdala już byli od siebie. Bolko lekceważył brata i pokątne jego zmowy, o których mu donoszono. W ojcu kochanym i kochającym go miał opiekuna, a ufał też własnéj sile i druhom, których umiał pozyskać.
Zbigniewa zazdrość z dniem każdym rosła, ile razy obok siebie stawali, młodszy pięknością, postawą, zręcznością, wprawą we wszystkie rycerskie ćwiczenia brał nad nim górę. Walczyć z nim ani się mógł porywać, burzył się i odgrażał.
Ojciec po powrocie Bolka starał się ich sprowadzić razem dla przejednania; stawili się na rozkaz, podali ręce, bo król tego wymagał, ale w obu pozostała taż sama gorycz i niechęć wzajemna.
Bolko o bracie mówiąc, przezywał go klechą i mrukiem.
Zbigniew mu się odwdzięczał lżąc go jako jaszczurkę jadowitą co do oczów skacze.
Greta coraz silniéj poduszczała Zbigniewa; półsłówkami rzucanemi przy spotkaniu waśń się