Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cie że nie ustąpię w tém nikomu; a miłować potrafię. Tego się pono człek uczyć nie potrzebuje.
Greta zdawała się namyślać. Nie wypadało jéj przyjmować tak łatwo, co tak bardzo zdobyć pragnęła. Podrożyć się trochę musiała.
U stołu inni się zajmowali tak dobrze wszelaką swawolą, błazen królowéj Spatz takie wygadywał słone rzeczy, iż się izba śmiechami rozlegała, a Zbigniew mógł tymczasem bez przeszkody z Gretą się zabawiać.
— No, powiedźcież mi — odezwał się w końcu — jakże to będzie z nami?
To mówiąc już ją w pół obejmował, a Niemka, choć się niby trochę wymykała, nie broniła jednak nad miarę.
— Ohydne zwierzę! — mówiła sobie w duchu w twarz mu patrząc zblizka — ale i do takiego przyzwyczaić się można!
I zapalała go coraz mocniéj niebieskiemi oczyma.
— Królowa pani bardzo dla nas surowa — mówiła zcicha do królewicza. — Wy jéj nie dworujecie, ona się gniewa na was. Cóżby było gdyby się dowiedziała?
— Co? — rozśmiał się królewicz pochylając ku Niemce. — Co? Greta by poszła do mnie, a jabym jéj sobie odebrać nie dał. I gorzéjby jéj nie było u mnie niż na królowéj dworze.
Greta potrząsała główką.