Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba było wesołością zagaić rozmowę, aby ją uczynić śmielszą i ostrzejszą.
Zbigniew śmiał się także ryhocząc szerokiemi usty, nie kryjąc się, chwaląc przed wszystkiemi z zaczepki i walki. Greta się nie wstydziła, choć na nią zewsząd patrzano. Dalszą rozmowę poczęły ręce pod stołem.
Jedna z nich nieostrożnie jakoś była zwieszona a tak śliczna, biała, pulchna, bezbronna, strojna w ogromne pierścienie leżała tuż blizko, że ją królewicz pochwycił. Wyrwała mu się natychmiast, dziewczę się odsunęło niby strasznie przelękłe, niby srodze zagniewane. Zbigniew śmieléj pochwycił raz drugi tę źle uciekającą rękę, poczęła mu się wyrywać znowu, wyrwała, dogonił ją w drodze i zatrzymał ściskając mocno. Trzeba było uledz przemocy! Czuł jak drżała w jego dłoni.
Wszystko to doświadczona Greta mogła obrachować z góry, a gdy królewicz już ją zagarnął, jękneła po niemiecku.
— Jak to wasza miłość napastliwy jesteś i dla niewiast niebezpieczny. Prawdziwie.
— Byłoby obrażającém — rzekł kleryk — ażebym siedząc około tak ślicznéj panny, nie starał się jéj sobie pozyskać!
— O! ja wcale nie jestem piękna! — odparła Greta wyzywająco.
— Jesteś najpiękniejsza — odpowiedział Zbi-