Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 111.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedłszy i zaledwie się pokłoniwszy, zaraz zaczął od nich.
— Przybywam do miłościwego ojca i pana z żalem i skargą — odezwał się. — Wyprawa na niczém spełzła, nie z mojéj winy.
— Wiem — odpad król sucho.
— Jestem przecie starszy, należy mi dowództwo?
— Jako żołnierz i rycerz młodszy jesteś — odparł król surowo. — Byłeś jeszcze w klasztorze, gdy Bolko dzieckiem już bił zwierza dzikiego i gonił nieprzyjaciela. Mogliście razem iść w zgodzie braterskiéj, tyś spór wszczął.
— Wiem to — dumnie zawołał Zbigniew — że mnie zawsze będzie wina przypisaną. Zaprawdę nie było po co mnie tu ściągać z więzienia i mianować królewskim synem, abym młodszemu służył za igraszkę i pośmiewisko.
W żywe oczy mnie przezywają klechą, wszyscy patrzą na mnie krzywo, Bolko się wyśmiewa, jego drużyna przy każdém spotkaniu, na gościńcu mnie przedrwiewa. Ja tego ścierpieć nie mogę.
Król popatrzał i nie odpowiedział nic, Zbigniew nadaremnie żale swe rozwodził.
Królowa Judyta, która już wiedziała o przybyciu Zbigniewa, a na złość Bolkowi znienawidzonemu przez nią i w myśl Sieciecha rada była starszemu bratu okazywać dobrą wolę, zabrała go z sobą na wieczerzę.