Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Grozę, który przyszedł, oszczepem się podpierając.
— Mówcie stary, co radzicie? iść, nie iść?
— Miłościwy panie — odezwał się tysiącznik — gdyby królewicz Bolko z nami był, rzekłbym iść. Jak go nie stało powiem, iść mała rzecz, myśleć trzeba, jak powracać.
Obraził się królewicz i strząsnął.
— Że nam jednego młokosa nie stało, dla tego się już ważyć nie możemy? — zawołał Zbigniew.
— Prawda, że on jeden i młody — rzekł Groza — ale za dwudziestu stanie; ludzie za nim idą inaczéj, ciągnie ich za sobą... Bez niego, jak bez ręki.
Zbigniew wargi zakąsił. Drudzy ze starszyzny także niezbyt wielką ufność w swą siłę okazywali. Jeden z nich popatrzywszy na niebo, zapowiadał srogą burzę, drugi nastawał, że pomorcy pewnie wiedzą o wyprawie, inni mówić nie chcieli. Rozprzęgało się wszystko.
Zbigniew usiadł zniechęcony na ławie, przesiedział do wieczora, dotrwał na zamku do rana, i namyśliwszy się, że winę całą zrzuci na Bolka, pułkom z sobą kazał nazad do Płocka powracać. Wyprawa spełzła na niczém.