Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bolko rozgorączkowany nogami bił o ziemię i miotał się.
— Prawisz nam strachy! — krzyknął.
— Miłościwy królewiczu — zagadał Wyga z pokłonem poufałym starego sługi, który zna serce swego pana — nie gorącujcie się! jam nie winien, a prawdę mówię. Darmo się silić i ludzi tracić. Ja się wam na drodze położę, a nie puszczę.
Przemko zwąchał, że się coś zbiera w Santoku, czeka, z małém czém porywać się, to iść na zgubę.
Z gniewem prawie odwrócił się Bolko od niego, Zbigniew, który z okna wywieszony patrzał, rad był, że się tak składało.
Żołnierze byliby Bolka posłuchali wszyscy, gdyby na nich skinął tylko, starszyzna na rozum biorąc, wahała się i naradzała.
Oba młodzi królewiczami byli, nie wiedzieć było kogo słuchać, starszego się lękali obrazić, aby się nie mścił; młodszego kochając, nie radzi byli opuścić. Patrzali na siebie, mruczeli, łokciami się popychali, odzywać się nie śmiał żaden. Marko do roboty językiem najwprawniejszy, chodził pomiędzy nimi po słówku sypał i podburzał.
Bolko się znalazł w położeniu, w jakim nie bywał jeszcze, z gniewu oszczep, który był w rękę wziął roztrzaskał i dwie jego połowy daleko rzucił precz od siebie.
Odszedł nazad do izby i na ławie przysiadł