Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 087.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stali naprzeciw siebie, oczyma się mierząc wyzywającemi, Bolko uśmiechał się pogardliwie, odwrócił tyłem do Zbigniewa i powoli ku drzwiom mierzył.
Wyszedł w podwórzec, sypnęła się za nim drużyna, otaczając go, gniewna, rozsierdzona, z rękami na mieczykach. Gdyby był słowo rzekł, skinął, rzuciliby się i siekli.
W tém Bo.ko dwu przedniejszych tysiączników kazał pozwać do siebie. Stawił się pierwszy, nakuliwając trochę, Groza stary żołnierz, który nogę miał dawniéj oszczepem przebitą, ale na koniu tego czuć nie było.
— Moje dwa pułki, niech się sposobią do pochodu — zawołał królewicz — brat mój pono na swą rękę chce szczęścia próbować swoim dworem; połowa ludzi niech do niego odejdzie, my zapolujemy sami.
Groza brodę pogładził.
— Już ludziskom się tuży i dłuży — mruknął — czasby iść.
— Pójdziemy zaraz — rzekł Bolko.
W tém Zbigniew się oknem wychylił z izby.
— Ani się mi ważcie ruszyć nogą — krzyknął — ja tu dowodzę, nie kto inny — ja!
Groza spojrzał nań, a potém ku Bolkowi obrócił. Ten zamilkł nieco.
— Jakże się wam zda? — spytał Grozy. — Tysiącznik sam nie wiedział co poczynać. Marko już