Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby naradzali się z sobą, przechadzających się po izbie.
Stał i patrzał długo. Czuł w nich wrogów swych przyszłych, a potrzebował uczynić nieprzyjaciół nie druhów, jakiemi się być zdawali. Władza którą dzierżał, do téj pory pocieszała go i ośmielała, nie mógł jéj postradać w jednéj godzinie.
— Wam li to ma się zamarzyć porywać się na mnie! — mówił w duchu. — Wam! Niedołężnemu temu królowi bez korony, dwu młokosom i kilku starym klechom?
Gdybym skinął tylko, jutro! obalę wszystko!
Myśl wzbiła się wysoko i gniew ustawać poczynał.
— Nie jestem że ja tu panem? — a oni na mojéj łasce? — do czasu!
Chodził tak długo, podpatrując co się na zamku działo, zbierając myśli, osnuwając na przyszłość plany. Gdy powrócił do izb swych zmęczony, już w nich nikogo, oprócz służby rozespanéj nie było. Rzucił się na posłanie, pewien że jutro nagrodzi sowicie za doznane upokorzenie.