Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Królowa, któréj oczy zaświeciły, potakiwała mu, bijąc w ręce.
— Niech pokutuje stary — zawołała, — niech się gryzie. — I pacholęciu na drzwi wskazała.
Nastąpiła cicha narada poufna, tak zgodna jak był gniew co ją poprzedził gwałtowny. Na twarzy królowej zjawił się wkrótce uśmiech, czoło się wyjaśniło, słuchając opowiadania Sieciecha. Podała mu rękę na przejednanie, odprowadziła do drzwi i w progu jeszcze żegnała szeptami długiemi.
Wojewoda uwolnił się wreszcie, parę razy przywoływany do drzwi, odprawiany i powracający. Judyta zasłonę drzwi podtrzymując nad sobą, patrzała za odchodzącym, aż zniknął jéj z oczów. Sieciech potrzebował być sam z sobą, aby myśli zebrać i ukoić ducha.
Noc majowa cicha była i spokojna, zamek się cały do snu układał, gdzieniegdzie tylko z izb oświetlonych gwary spóźnione słyszeć się dawały. Na wałach i u bram straże chodziły ospale.
W drugim końcu podwórca, gdzie stało wojsko królewskie i czeladzie, gęśle brzęczały i półgłośne śpiewy. Na mieście zdala psy poszczekiwały i pierwsze kury piały ranną pobudkę.
Wojewoda mijając okna, w których świeciło, podniósł głowę.
Zdało mu się że widzi w nich cienie Bolka i Zbigniewa, z rękami zarzuconemi na ramiona,