Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 068.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy chcą, — zawołała. — Było je tylko posmarować złotem a przestaliby łajać i poczęli głosić chwałę twoją. Teraz szydzić z was będą, boście słabi, a król nawet was nie słucha!
Ruszyła się żywo, rzucając na stół z brzękiem ciężki łańcuch złoty, który z szyi zerwała.
— Zaprawdę — dodała, wątpię już o waszym rozumie. Dopuścić do tego!! to do was niepodobne! I cóż myślicie daléj? — co?
Sieciech się zbliżył i szeptać począł.
— Stało się. Teraz, ich dwu trzeba spuścić na siebie. Bolko gorący jest, zewrą się; był jedynakiem, teraz i pierworodnym być przestał, młodszym jest, za nim iść musi. Skłócą się, zajedzą się królewicze.
Potrząsając głową królowa niedowierzająco patrzała, usta się jéj krzywiły dumą jakąś i wzgardą.
— Tak, a nim się zewrą z sobą, wprzódy na was, na mnie, na króla sobie ręce podadzą, pójdą przeciwko nam. Was obalą...
Sieciech się uśmiechnął.
— Do tego nie dopuściemy, rzekł. Wojsko wszystkie ja mam w ręku. Grody obsadzone mojemi, oni, ani garstki nie mają własnéj. Starszyzna moja skinienia mego słuchać będzie.
Judyta poruszyła ramionami.
— I wyście już zesłabli, rzekła, puszczacie zwierza aby polować na niego, gdyście w klatce