Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawołał Sieciech ze śmiechem szyderskim. — Nie, nie boję się ale gniewam.
Wojsław jakby nie słyszał, dodał obojętnie.
— Król się o was w sypialni dopytywał pilno, rad był widzieć.
— Niech się obejdzie bezemnie — rzekł dumnie Sieciech, — jak się obszedł bez rady mojéj.
— Miłościwy panie, — szepnął Strzyż, podchodząc doń bliżéj, — azali tego nie widzicie iż ich dwu sami się rychléj pożrą niż tobie zaszkodzą? Na twoje koło woda.
Ramionami ruszył obojętnie Sieciech.
— Nie lękam się ich obu — rzekł, ale król nieposłuszny gniewa mnie. Gdyby nie ja, w coby już się dotąd obróciło królestwo jego? — alboby je koronowany król czeski zagarnął, albo Pomorcy złupili, a stary tułalby się gdzieś na Cesarskiéj łasce. Mnie winien wszystko, a słuchać nie chce.
— Arcybiskup winien wszystkiemu, — dodał Smoła, — miękkie serce ma.
— A twardy upór, — rzekł wojewoda — pytał mnie wczora, oparłem się, przeczyłem, prosiłem, nie dał się złamać i na swojém postawił, ażeby mi pokazać, że Sieciech tu nic nie znaczy, a Sieciech im pokaże, iż czém był tém być nie przestał.
Pięścią uderzył w stół. Wszyscy stali milczący, Sieciech się rzucił na ławę.