Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Staruszek nieustannie prawie siedział w kościele, albo go obchodził, czuwając nad tą swą oblubienicą, coraz jeszcze coś starając się przyczynić ku jéj ozdobie i blaskowi.
Niestety! — nie były to już czasy owe Bolesława Wielkiego, gdy złoto stosami brył leżało po skarbcach, gdy się go tysiące grzywien rozdawało kościołom na olbrzymie krzyże, na grube blachy do obicia ołtarzów, na naczynia do ofiar świętych. Mimo pobożności króla, nie przynosiły mu wojny jego takich łupów, aby z nich dziesięcina mogła ozłocić świątynie. Owych porwanych przez Czechów krucyfiksów złotych, zasłon ołtarzowych, pod których brzemieniem łamały się wozy, nie było z czego ulać na nowo. Swieciła jednak nowa katedra i kruszcem i kunsztem przybrana, zawieszona oponami, kobiercami wysłana: obrazy ozdobnemi jaśniejąca.
Wielki ołtarz, nad którym w powietrzu unosił się zawieszony gołąb, godło ducha świętego, niebieską szklistą emalją okryty, stał nieco od chóru odsunięty. Poza nim ławy były dla duchownych, tron dla biskupa, pulpit ozdobny dla śpiewaka. Tu spoczywała olbrzymia księga, skarb drogi, z któréj czytano pieśni.
Przodem odgradzała ołtarz galeria ciężka srebrnemi obita blachami, presbiteryum od kościoła dzieląca, na któréj ogromne sterczały świeczniki. Nad nią w górze na tęczy widać było, jakby