Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniew przez drewniane okien kraty, że konie z szop wyprowadzano i ludzie się krzątali żywo. Ruch na pustém zwykle i cichém zamczysku był nadzwyczajny, radość jakaś nieznana brzmiała w głosach ludzi, bo wszystkim szczęściem się wydawało uciec z téj pustki, w któréj oddychać było ciężko, żyć straszno i powolnie konać musiał każdy, czując jak zeń życie ucieka.
Wysłany Zahoń potwierdził, iż z Kruszwicy wyciągać mają. Zimny był dzień, a królewicz odzieży innéj nie miał nad tę, którą w dzień bitwy wdział na siebie. Gdy Sotnik co mu miał towarzyszyć wszedł do izby, zażądał Zbigniew kożucha na drogę.
Dano mu prosty niepowleczony niczém, barani, zdjęty z któregoś z ludzi, bo innego dlań nie było. Koń też, na którym miał podróż odbywać, z szerścią najeżoną, obrosły, dziki, nie pańsko wyglądał. Podesłano kawał sukna grubego, a sznury za wodze służyły. W podwórcu gęsta straż otoczyła Zbigniewa z oszczepami w ręku, i tak ruszyli za wrota. Pierwszy raz od pamiętnego dnia bitwy Zbigniew miał spojrzeć na dzieło swoje. Z Kruszwicy nic prawie nie zostało. Tam gdzie było miasteczko, ani jednéj całéj chałupy ogień nie oszczędził, w kilku tylko miejscach powracające zbiegi sklecili ubogie szałasy. Czarne zgliszcza szeroko zalegały stopy wzgórza, gdzie-