Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 202.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbigniew siedział zawsze zaczajony w swéj płockiéj jamie.
Posyłano do niego, aby ludzi dał, rozproszeni byli, ciągnąć nie mogli, na czas się stawić nie zdążyli. Słał Bolko żądając tłumaczenia dlaczego wszyscy o zdradę go obwiniają, odpowiadał Zbigniew, że o zdradzie żadnéj nie myślał, potwarz nań rzucano, gdyż był bratu wiernym.
Tymczasem z każdym rokiem mnożyły się poszlaki i dowody zdrady. Bolko sam jeden całego królestwa, swojéj i brata dzielnicy strzedz musiał od jednéj do drugiéj przebiegać granicy, broniąc wnijścia. Gdy mu wreście wojny na rubieżach zabrakło, szedł na Morawy aby wojował, ludziom ani sobie spoczywać i zgnuśnieć nie dając. Znał to, że żołnierz jak miecz w pochwie rdzewieje.
Na Pomorzu nieustannie się burzyło, zaledwie ukarani zrywali się poganie do odwetu.
I teraz go się spodziewano, trzeba było uprzedzić Pomorców i w gnieździe ich przygnębić, ów morski brzeg, o którym marzył Bolesław, zawojować, oczyścić, wrota na świat ściśniętéj ziemi otworzyć.
A z domu ruszyć, wroga zostawując za sobą niebezpieczném było. Zbigniew czyhał na chwilę dogodną. Napróżno starszyzna domagała się pozbycia jawnego zdrajcy i wyrzucenia go z dzielnicy, Bolesław lękał się, aby go nie pomawiano o chciwość władzy. — Czekał.