Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 194.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nim co będzie, — rzekł nim do guzów przyjdzie, wy tu miły panie przodujecie, ucho pańskie macie, powinnibyście tego dokazać aby do nas na to wesele jechał! — Jabym wam za tą przysługę sutą szubę krytą pięknie i srébra kilkadziesiat grzywien móg ofiarować nie licząc pomniejszych podarków. Bolko nasz szczodrym jest.
Sobiejucha głową kręcił.
— Szubę bym wziął, dzbanom srébrnym i grzywnom byłbym z duszy rad, — rzekł — ale tego dokazać nie potrafię, aby mój pan zrobił to czego nie chce.
— Dla czego? — dla czego? — pytał poseł. Czerwony już i mocno napity Marko bełkotał.
— Chcecie prawdy? — Nam bo nie w smak patrzeć jak drudzy miody podbierają a nam się susz zostaje. Komu śpiewają chwałę żołnierze? Bolkowi, kto mężny? — on, kto dobry, kto praw kto wielki! — zawsze on! Naszemu panu od początku wciąż się krzywda dzieje. Odsadzili go, jak kota od misy, od Krakowa, od starszeństwa, popchnęli w kąt na Mazury. I wy chcecie żebyśmy my naszą biedę i wstyd na świat wywlekali, aby na weselu starszy brat szedł, niosąc kraj płaszcza młodszemu?
— Za się, nie! — rzekł Skarbimierz — starszyby pewnie miejsce miał poczesne.
— Hej! hej! — plótł Marko — co o tém roz-