Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Arcybiskup z siedzenia się podniósł.
— Nie dosyć na tém — rzekł. — Nicby uczynioném nie było, gdybyście sobie jako bracia rąk nie podali, nie poprzysięgli zgody i miłości.
Zbigniew cofnął się słysząc to.
Arcybiskup zmierzył go wejrzeniem surowém. Potrzeba było znowu namowy, próśb, nacisku duchownych, aby go zmusić do zwrócenia się ku bratu. Ruch ten postrzegłszy Bolko, sam wyszedł przeciw niemu z pogodną twarzą i rękę pierwszy wyciągnął.
Rad nie rad Zbigniew dłoń podać musiał.
— Bracie — rzekł — nie ostoi się ziemia nasza bez zgody, ja tobie, ty mnie pomagać będziesz... Jam człowiek miecza i wojny, pójdę na wrogów za ciebie i za siebie, ty czuwaj w domu i porządku strzeż.
Będę ci wiernym, skoro ty mi nim być zechcesz.
Zamruczał kilka słów niewyraźnych starszy, a widać było, że na nim polegać nie mógł Bolko, rachowano na to, że czas gniewy złagodzi, a siła sama spraw wspólnych zbliży braci.
Nazajutrz rano z obu stron do działu wyznaczeni panowie, weszli do skarbca królewskiego, ze Zbigniewem i Bolesławem razem.
Izba była wielka, ciemna, warowna, cała z muru grubego, z kratami w oknach żelaznemi