Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spoczywały w niéj na marach zwłoki Władysława już przyodziane jak do pogrzebu.
Nieśmiano mu na skronie włożyć téj korony, któréj nie dostał za życia, ale tylko czapkę książęcą. Zamiast berła krzyż trzymał w ręku i tulił go do piersi. Pas rycerski świecił na biodrach, a ramiona osłaniał purpurowy płaszcz bogaty.
Dokoła rzędem stali i siedzieli biskupi, prałaci, kapłani, mnisi czarni, klerycy, pieśń na przemiany zawodząc żałobną.
Zbigniew przede drzwiami stanąwszy, rzucił okiem we wnętrze i zawahał się, co miał czynić z sobą. Skinął na Marka, który mu towarzyszył, przyzywając go ku sobie.
— U drzwi skarbca — odezwał się — straż natychmiast postawić, aby mi się go nikt tknąć nie ważył. Płock i Mazury są moim działem, a co w Płocku jest do mnie należy jednego.
Była to pierwsza myśl syna u zwłok ojcowskich.
Mówiąc to, wahać się nawet zdawał jeszcze, oddali zaraz cześć należną ciału ojcowskiemu, czy pójdzie, gdzie chciwość wołała.
W tém zatętniało głucho, drugi orszak konny wjeżdżał w bramy zamkowe.
Był to Bolko z ludźmi swoimi. Bracia zmierzyli się oczyma, w których łatwo wyczytać było, że niewielką miłością tchnęli ku sobie.