Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowa poniesie, a nasz gród opustoszeje. Jeden Zbigniew co to gniazdo kocha i szanuje.
Głowami potrząsali słuchający, ale ani ze słówkiem nie wyrwał się żaden.
— Zbigniew sto razy to powtarzał, że na Mazurach pośrodku państwa chce mieć stolicę — toć serce kraju.
Marko okiem mrugając dodał:
— Dzielnice dwie mogą się kiedyś w jedną połączyć!!
Ręką wskazywał wprawo i lewo, na północ, południe, wschód i zachod.
Trafiał dosyć dobrze w ową miłość, jaką każda ziemia miała ku sobie, więcéj ją niż państwo kochając. Właśnie się to czuć teraz dawało przy słabszych rządach Władysława, iż każda część, powiat niemal i gród czuł się odrębnym i chciał nim pozostać. Szlązk sobie, Kraków sobie, Mazury, Gniezno upierały się przy osobnym rządzie i bycie. Nieufnie spoglądano na tych, co przodować i skupiać chcieli.
W to bijąc, mógł Marko pozyskać sobie ziemian tutejszych, obiecując, że oni innym rozkazywać będą.
Gdy Zbigniew i Marko myśleli już o jutrze, gromadka Bolesławowa zabawiała się jeszcze turniejem, zagadywano o Pomorcach, o łowach na dzikiego zwierza. Jeden opowiadał jako szczęśliwie zmógł tura, jak żubra osadził, jak z niedźwie-