Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pogardą, dziś się, słyszę, zdumiewała rycerstwu naszemu!
— A! Michno wasz! człek wielki! — odpowiedział Zbigniew, śmiejąc się — on ci to jest pewnie, co dla ozdoby obrzędu i mnicha nie zapomniał z proroctwem postawić!
Bolko udał, że nie słyszy i wtrącił natychmiast:
— Zobaczycie, co Michno mój umié. Gdy powietrze ochłodnie, gotuje stary turniéj, gonitwę na sposób tych, które się co lat kilka na cesarskim odbywają dworze. Trudno się nam mierzyć z nimi, bo tylu rycerzy jeszcze nie mamy, co oni nad Renem, w Bawaryi, Szwabów i Franków. Na pierwszym takim turnieju, stary nasz Mieszko stawał we trzydzieści dwa hełmy, odtąd my nie chodzimy na nie, bo do cesarstwa nie należemy, choć Czesi na nie jeżdżą do Augsburga, Merseburga i Trewiru. Musimy sobie sami wyprawiać turnieje, tak, jak tam Szwaby, Bawary, Franki, Renanie, mybyśmy Krakowian, Mazurów, Szlązaków, Gnieznań stawić mogli — a no jeszcze ich mało!!
Westchnął Bolko, Zbigniew śmiał się.
— Mierzyć się myślisz z cesarzem! — rzekł — Strzeż się byś ludzi nie śmieszył.
— I na turnieju i w polu bym gotów z nim się mierzyć! — odparł Bolko. — A wy — dodał — chcecieli téż stanąć z nami do gonitwy?